W ostatnim tygodniu naliczyłam 5 dni błękitnego nieba i doszłam do wniosku jak bardzo my tutaj jesteśmy spragnieni światła i ciepła i jak sztucznie potrafią powstać potrzeby pod wpływem brzydkiej pogody. Kiedy tylko wyszło słońce nic więcej nie potrzebowałam 😉 Biała sukienka do której kupna się przymierzałam stała się zbędną pierdołą, kiedy tylko wyszło słońce, a ostatni tydzień upłynął nam na:
- Poszukiwaniu śniadaniowych (i nie tylko) inspiracji kulinarnych. Jedna z mam stwierdziła, że chciałaby mieć moje problemy. Inna, że nic prostszego otworzyć neta i pierwszego lepszego bloga, a ekspedientki z Dunsa się nabijały, że skoro szanowny małżonek nie chce więcej jajek i chleba na śniadanie, to może niech sobie sam je robi. Doszłam też do wniosku, że przeciętny zjadacz chleba chwyta poranną kawę do ręki i nie zastanawia się co zje na śniadanie. W księgarni głównie znalazłam albo “breakfasty” na szybko, czyli mnóstwo zielonych smoothie, albo w trybie “slow”, kiedy smażysz naleśniki godzinami. My (od kiedy mój mąż nie pracuje, czyli z początkiem miesiąca) celebrujemy te nasze wspólnie jedzone śniadania i do tej pory sprawdzały się jajka pod wszelką postacią: shakshuka, omlety, jajecznica itd. ale przestały wystarczać i z pomocą przyszła mi książka “The forest feast”, autorka prowadzi bloga, link, a tam cuda się dzieją, takie właśnie jakich szukałam, ze 3-5 produktów połączonych w całość, szybko, tanio i smacznie.
2. Z miejsc, odświeżyłam sobie pobyt w Dun Laoghaire i People’s Park z tarasem w restauracji
Fallon & Byrne i tamtejszymi placami zabaw + spacerek brzegiem morza (bezcenne)
3. Na 8 rocznicy znajomości 😉 Tu ośmielę sobie podlinkować wpisy : 7 lat razem oraz Jak znależć męża 😉
4. W jednym z dniu wybrałyśmy się z córką do dentysty (to była min. jedna rzecz, którą zrobiłam dla siebie) i tu przypominam się wpisem o próchnicy zębów mlecznych i co z nią zrobić, link
5. Powolutku przygotowywujemy się do “potty training”, jakieś rady? Bo my zaczęliśmy od tzw. “brain washing” 😉