- Jeszcze nie zdążyliśmy się wdrożyć w nową codzienność (patrz rozdział tata wraca do pracy), a już pojawił się nowy problem: ospa wietrzna i wiecie co? Dobrze, że mamy już ją prawie za sobą.
- Po pierwsze, wszystko zaczęło się od małej krostki na szyi, która myślałam, że jest potówką, bowiem od czasu przerośniętego migdałka moja córka nie rozstaje się ze swoją apaszką w truskawki. Smarowałam więc olejem kokosowym. Błąd!
- Po drugie, nasza lekarka okazała się pomocna, jak trzeba było wydać receptę na krem z antybiotykiem (na szczęście obyło się bez antybiotyku doustnego), bowiem jak zwykle nie było miejsc, kiedy była potrzebna, a jak już krostka się zaifekowała, to już aptekarka nalegała by wbijać się do niej na tzw. “chama”.
- Po trzecie, okres zarażenia przypada na Polskę, więc nigdy nie wiesz gdzie cię dopadnie.
- Po czwarte, nie bawcie się w polecany i od lat stosowany “Calamine Lotion”, tylko od razu mousse “Pox Clin”
2. U lekarki wygrzebałyśmy kilka egzemplarzy książeczek:
3. Cieszę się, że są jeszcze ludzie, którzy dbają o mnie i jeśli szukacie miejsca w Dublinie
na tajski masaż to polecam właśnie to miejsce:
4. Z książek to ostatnio sięgam po “Nieperfekcyjna mama” by przekonać się, że nie tylko ja mam bałagan na podłodze, patrz blog link
5. No i Hohoho zaczynamy Święta, może trochę nieśmiało, bo okres kwarantanny mamy do końca tygodnia (także “Black Friday” mam z głowy), a założenie tegorocznych Świąt jest takie “użyj to co masz”, by nie kupować niepotrzebnych świątecznych śmieci, które będą zalegać oceanom.
Miłego, ciepłego weekendu!