Tydzień 9 spędziliśmy w Walencji i muszę przyznać, że mam mieszane uczucia co do tego miasta. Z jednej strony ma wszystko, czego się spodziewałam, czyli ładną plażę:
Wielkie Oceanarium:
Fantastyczne ZOO, zwane Bioparkiem:
Mnóstwo Parków i placów zabaw. Najdłuższy Park Walencji ciągnie się 10 km przez całe miasto wzdłuż rzeki:
Pełno kafejek, gdzie można zjeść zarówno w środku, jak i na zewnątrz, co osobiście uwielbiam:
A z drugiej strony miasto wydawało mi się bardzo rozłożone/spread out, zanieczyszczone powietrze spalinami nie tak nowych aut i do tego wszyscy wokół palili papierosy, a kiedy położyłam się na trawie, by odpocząć ktoś przywłaszczył sobie nasz aparat fotograficzny.
Także relacji z aparatu nie będzie ;-(
Ceny oczywiście wypadają na plus. Zarówno jeśli chodzi o wynajem mieszkania, jak i kosztu taksówek i jedzenia na mieście. Wszędzie mnóstwo dzieci, właśnie takich 4 letnich. Pogoda między 20-30 stopni przez 300 dni w roku i do tego populacja 800 tys. mieszkańców.
Jednak coś mi nie grało w tym mieście. Przypominało mi skrzyżowanie naszego polskiego Grudziądza z Łodzią, lub jak kto woli Glasgow czy Manchesteru. Niby piękna starówka, a z drugiej strony industrialne miasto. Sama nie wiem, co mam do końca myśleć, ale jakoś nie czułam tego jak to mówią “rzuć wszystko” i zamieszkaj tutaj. Jednak gdybym w jakichś okolicznościach zamieszkała w tym mieście na dłużej to nie stałaby się, aż taka krzywda. Jednak oczami wyobraźni widziałam to trochę inaczej.
Dziś piszę już do Was z Madrytu. Mieście, w którym niegdyś mieszkał mój mąż przez 3 lata. Dla mnie to pierwsza wizyta. Zawsze, kiedy lataliśmy do Izraela zatrzymywaliśmy się w Barcelonie, link, link którą miała być naszą bazą B. Walencja tak wypadła ostatnio, że niby mniejsza i tańsza oraz z atrakcjami dla dzieci.
A z okazji się Świąt Wielkiej Nocy życzę Wam czasu spędzonego z rodziną!
Zdjęcie główne z : stocksnap.io