Mamy za sobą fantastyczny ostatni weekend września. Tymczasem #hellopaździernik. Nie wiem dlaczego, ale zawsze planuje ten miesiąc z planerem w ręku. Zmieniam wystrój pokoju, albo planuje wszystkie wizyty u lekarzy, zarówno moje, jak i córki. Rok temu chodziłam też na yogę i siłownię, ale…w dzisiejszych czasach Covida nie ma klas, więc biorę to co dają, czyli pomieszczenie cardio, by nie biegać w deszczu i na wietrze.
- Nie wiem jak Wy, ale ja mam mieszane uczucia zarówno co do całej tej pandemii, jak i chodzenia na siłownię w jej trakcie. Mam wrażenie, że Corona wisi tam w powietrzu mimo, iż bukować trzeba godzinne sloty, a wszyscy sterylizują maszyny przed i po, tylko co z tego jak jest klimatyzacja. Jednak pomieszczenie, gdzie są szeroko otwarte okna i co druga maszyna jest czynna jakoś do mnie przemawia bardziej, niż to przepieszczanie się między maszynami. W każdym bądź razie jeszcze we wrześniu pierwsze koty za płoty, jak to mówią:
2. W weekend udało mi się nadrobić zaległości towarzyskie zarówno z obchodzinami 40-tych urodzin psiapsióły i kacem gigantem na drugi dzień, sympatycznym sobotnim lunchem i family friends wizytą w niedzielę:
3. Udało nam się też pożegnać sezon w Bray spacerem boso po plaży, już bez kąpania ;-( Ale za to z frytkami i lodami:
4. Z zabawek to powoli nastawiam się na klocki konstrukcyjne tej jesieni/ zimy. Jako pierwsze kupiłam marblerun. Mój mąż do tej pory nie może mi wybaczyć zakupu plastiku, ale za to córka bawi się tym codziennie i oby jak najdłużej:
5. Z książek dołączyła do naszej kolekcji “1000 things to eat” w nadziei, że uda mi się “brain wash” moją córkę by jeść coś więcej niż frytki, parówki i kupne goujony z ketchupem (tylko Heinza) oraz w końcu mamy kolejnego Maxa, tym razem z biblioteki:
Ps. To co gotowi na październik/piździernik? Bo ja chyba już tak, zwłaszcza z nową Nosowską 😉