Możecie mnie nazwać burżujem, śmierdzącym leniem, chodzącą hedonistką, rozrzutnikiem, ale naprawdę lubię jeść na mieście i teraz:
- Są miejsca, które są otwarte tymczasowo, sezonalnie i na próbę 😉
- Są też miejsca, gdzie zmienia się właściciel/managment i jakość upada i nie o nich dzisiaj;-)
- Są też miejsca, które zmieniają menu i tak też się stało z moimi ulubionymi plackami ziemiaczanymi z Sova Vegan Butcher, które niby zostały zastąpione ziemiaczanymi gnocchi, ale to wciąż nie to samo ;-(
- Ale są też miejsca, gdzie nie zmienia się nic, nawet menu i takim miejscem jest właśnie Keshk, któremu przyjrzymy się dzisiaj. Keshk to moja ulubiona restauracja, do której przestałam chodzić bo znudziło mi/nam się menu, ale dziś za nią zatęskniłam i teraz wiem dlaczego. Zobaczcie sami:
- Sałatka krewetkowa
2. Kurczak w pieczarkowym sosie
3. Zapiekane ziemniaczki i sałatka krewetkowa
4. Rybka z sosem
5. Moussaka
6. Kotleciki jagnięce/lamb meatballs. Dzisiejsze były podobne, tyle, że z wołowiny (+sos pomidorowy, ryż)
7. Rybka i grillowane warzywa oraz pieczone ziemniaczki z odrobiną chilli
8. Kurczak z krewetkami w pomidorowym sosie, pycha, mimo, iż niektórzy powiedzą, że nie powinno się mieszać krewetek z mięsem 😉
9. Grillowany łosoś z sałatką
Zapomniałam też wspomnieć, że za wszystkie te pyszności w porze lunchu płaci się ok 12 euros,
z czego dzielę je z mężem i dzieckiem ale zostaje miejsce na deser z TESCO 😉 Do picia bierzemy zawsze wodę.
Na tarasie są dwa stoliczki, gdzie możecie mnie czasem spotkać, ale w środku jest bardzo dużo miejsca.
Zerknijcie sami na ich stronkę i lunch menu. To co, widzimy się w Keshku?
Buziaki Slow Mummy!