Za każdym razem, kiedy przyjeżdżamy do Izraela jesteśmy tu w innym miesiącu. W tym roku padło na imprezę rodzinną w lutym i muszę przyznać, że jestem w szoku, że na Ziemi Obiecanej może tak wiać i padać. Z Irlandii przywiozłam wszystkie letni ciuchy, nie wzięłam kaloszy, parasolki, czy lekarstw na przeziębienie, bo uważałam, że nie będą mi potrzebne – błąd.
Przez dwa dni siedzieliśmy w domu, bo tak lało i wiało, że nie było sensu z niego wychodzić, ale…jak śpiewa Budka Suflera “… po nocy przychodzi dzień, a po burzy spokój”, także:
- Londyn zaskoczył nas bezchmurnym niebem i 15 stopniami na termometrze:
2. A w Tel-Avivie z kolei szlajamy się po Marketach :
- Udało nam się dzisiaj odwiedzić SARONA MARKET, o którym już kiedyś pisałam tutaj, jeden z moich ulubionych miejsc, kiedy przyjeżdżamy do Tel-Avivu:
- Jeden z bardziej znanych Marketów to Shuk Carmel :
- Kolejny to Market otwarty tylko we wtorki i piątki, ale jakąż moje dziecko miało radochę widząc te wszystkie sklepiki z materiałami, rękodziełem i oczywiście pamiętne spotkanie Pana z balonami:
3. Nie ukrywam, że Tel-Aviv to dla mnie miasto inspiracji kulinarnych, gdzie nie pójdę to wszystko mi smakuje, aż żal, że możliwości ludzkie są ograniczone. Mój mąż się tylko na mnie patrzy i pyta: Ile można jeść? (i ps. nie jestem w ciąży, potwierdzone badaniem krwi tutaj)
4. Najbardziej się zawiodłam tutaj na pogodzie, bo naprawdę nastawiłam się na lepienie zamków z piasku, ale miałyśmy z córką swoje “5 minut” na placu zabaw na plażu, którą swoją drogą uwielbiam i lubię tu wracać:
5. Lody. Nie ma wakacji bez lodów i uwierzcie mi, że próbowałam już tu ich w kilku miejscach, moim ulubionym dotychczas miejscem była lodziarnia LEGEND, ale dziś została przebita THE GELATO FACTORY:
To chyba byłoby na tyle, przy piątku: Happy Shabbat! czyli Miłego weekendu!