Myślę, że spokojnie mogłabym napisać wiosna tydzień 1, bo piękną pogodę mamy za oknem i 13 stopni na termometrze, cudnie, ale do rzeczy. Ostatni tydzień minął mi jak szalony:
- Zacznijmy od tego, że w kwestii mieszkania, mój małżonek zdecydował się na kupno, tyle, że w nieciekawej dzielnicy. Na szczęście moja psiapsióła odwiodła go od tego pomysł z kartką i ołówkiem w ręku i czystą kalkulacją, że jeśli w przyszłości będzie chciał kupić kolejne mieszkanie to będzie musiał mieć 20 procent wkładu własnego (a nie 10) + fakt, że osoby wynajmujące płacą 50 procent podatku, bowiem wpływy za wynajem są traktowane jako dochód (chyba, że jest się firmą, one są na innych zasadach). Nasze spotkanie zakończyło się na lunchu w syryjskiej restauracji, a której już Wam kiedyś pisałam, link
2. Druga ważna sprawa, w końcu ruszyliśmy z tematem rodzeństwa dla Lucy. Za wszelkie rady typu: NIE RÓB TEGO – serdecznie dziękuję! Tymczasem transfer mamy już za sobą, teraz tylko czekać, czy się przyjmie. Osobiście nie mam złudzeń. Ten temat ciągnie się już za mną od 6 lat (a konkretniej od 2). Swoją drogą życie potrafi zaskoczyć, kiedy myślałam, że jestem gotowa, w klinice mówili mi, że jeszcze nie. Kiedy zaplanowałam wakacje, bach! badanie krwi i stężenie hormonów i hasło: Jest Pani gotowa!
3. W ostatnim tygodniu obchodziłam też swoje urodziny. “Obchodziłam” może to dużo powiedziane, ale daty w kalendarzu nie przeskoczę. Mój mąż z tej okazji w porze lunchu zaprosił mnie do nowootwartej restauracji na St. Green:
4. Jeśli chodzi o prezent to sprawiłam go sobie sama. W wolnej chwili weszłam do księgarni, by kupić sobie inspirującą książkę kulinarną i tak odkryłam na nowo Yotama Ottolenghi:
5. Z książeczek dla dzieci wałkujemy nadal “Tupcia Chrupcia” :
Zdjęcie tytułowe z: stocksnap.io