Może zacznę od tego, że przez tydzień nie było ze mną dobrze, ale dzięki temu, że istnieją jeszcze dobrzy ludzie wyszłam na prostą. Co mnie gnębiło? Dużo rzeczy, ale głównie fakt, że czułam się złą matką, bo lekarka pierwszego kontaktu stwierdziła, że moja córka ma astmę. Primo, bez robienia specjalnych badań. Secundo, nie wierzę w te wszystkie zdiagnozowane autyzmy i astmy, ale wierzę, że w podział komórek i w to, że choroba powstaje z podziału tych złych. Wierzę, że choroby pochodzą, ze złego odżywiania i to głównie mnie męczyło. Nie to, że lekarka zapisała inhalator, ale, że jeśli ciało wysyła sygnały, to trzeba coś zmienić i zmieniłam, a raczej zmieniam, bo to długi i żmudny proces.
- W tej zmianie pomaga mi książka dwóch szwedzkich blogerek, które wpadły na pomysł i napisały książkę o florze jelitowej, z której dowiedziałam się min., że 80 procent odporności jest właśnie w jelitach. Ponadto, wiedziałam o tym, że jeśli ktoś jest na antybiotyku to musi używać probiotyki, ale nie wiedziałam, że jelitom trzeba pomagać codziennie 😉 O tym i dużo, dużo więcej znajdziecie w książce “Food Pharmacy”, link:
2. Druga rzecz, to film “Mamma Mia 2”, aktualnie grany w kinach, na który przebieram już nóżkami:
3. Z parków w Dublinie to Marlay Park i jego mały plac zabaw, bowiem duży był zamknięty ze względu na festiwal:
4. Z przepisów, do mojej diety wróciło awokado, zielone smoothies i zielenina, ale i eggs mufiny, których oczywiście nie ruszyła moja wybredna córka, ale może Wasze niejadki zjedzą;-):
5. A z miejsc w Dublinie to polecam “food markety” nad kanałem, albo w Merrion Park w czwartki, bo lokal na Camden się nie sprawdził, mimo, iż jedzenie wyglądało apetycznie, to i tak wolę te pod drzewem, na kocyku: