Wczoraj znajoma opowiadała jak jej manager naśmiewał się z żony, że jest tak znudzona, że kupuje rzeczy spożywcze w 4 różnych sklepach 😉 Ależ się naśmiałam, a po odłożeniu słuchawki zaczęłam odliczać swoje:
- Papier toaletowy kupuję w ALDIm
- Mleko w TESCO
- Chleb w piekarni, albo w LIDLu
- a skoro mowa o LIDLu to tam wpadam po “fun size” banany
- Hummus, który uwielbia moja córka + worki na śmieci w Dunnsie
- Mięso, na życzenie męża u rzeźnika
- Jajka i zioła w arabskim sklepie
- Ogórki kiszone w polskim sklepie
- Wit D w Bootsie
- Kawę u Nick’s Coffee
Dodam jeszcze, że mój obchód robię w przeciągu godziny podczas porannego spaceru z dzieckiem i załapię się jeszcze na karmienie kaczek nad kanałem i teraz:
- Czy to, że kupuję w 10 różnych miejscach świadczy o tym, że jestem znudzona
- Czy może świadczy to o moim braku zorganizowania (czy wręcz przeciwnie)
- Czy jest to swego rodzaju luksus, dla innych, czy może swego rodzaju konieczność
- A może poprostu świadomość konsumencka: gdzie, co i za ile?
Stawiam na to ostatnie i cieszę się, że mój mąż nie należy do tych, który chodzi i komentuje, gdzie i co kupuje jego żona 😉
Zdjęcie z: stocksnap.io