Święta, święta i po świętach i muszę Wam powiedzieć, że wyobrażałam je sobie zupełnie inaczej. Myślałam, że moja “prawie dwuletnia” córka będzie szukać zajączka w trawie i zajadać się czekoladą z koszyczka, a tymczasem…
Kilka dni przed Wielkanocą odkryłam, że ona jeszcze nie ma pojęcia czym jest czekolada i mimo, iż z chęcią odwrapuje mini jajeczko to i tak przyniesie mamusi, a “smart Slow Mummy” stwierdziła, że jeszcze nie czas i odwlecze ten moment. Zatem…nastąpiła zmiana planów: jedziemy na wieś pokazać dziecku krówkę w realu.
Mój mąż, który osobiście nie jest fanem Wielkiej Nocy przychylił się do idei wyjazdu bardzo optymistycznie i wziął ją na siebie jako Wielkanocną niespodziankę 😉 Przyznam się szczerze, że trochę się jej obawiałam, ale zupełnie niepotrzebnie.
- Nie ma nic złego w zajechaniu na gotowe i stołowaniu się w restauracji, która ma aspiracje do Michelin Star
Starter – beef fritters
2. Danie główne – lamb shoulder
3. A na desert toffee bananofie
4. Dla głodnych przyjezdnych autobusem z Dublina 1.5 godziny – chlebek z pesto
5. Widok z okna był dla mnie wystarczający, nie musiałam chodzić na spacery
6. Dziecko zobaczyło krowę w realu i to nie jedną, a kilka 😉
7. A najlepszą atrakcją był dla niej: telefon stacjonarny, od którego nie mogła się odkleić
8. Thomas, którego znalazła w hotelowym pudle z zabawkami
9. I oczywiście dywan oraz przestrzeń jaką Lucy miała dla siebie wraz z trzema psami poza domem i 85 różnych ptaków – skąd wiem ile? Bo ponoć co niedziela gości się u Pani maniak z lornetką, który je liczy 😉
10. A rano trzeba było zjeść śniadanie i powolutku szykować się do powrotu (Irish breakfast i omlet zdjęć brak)
Warto było? Oczywiście, że warto dawno nie pamiętam kiedy myśli przepływały mi tak czysto przez głowę;-)
A jak minęły Wasze Święta? Tradycyjnie, czy robiliście coś “unusual”???