Kontynując temat pewnej Wigilli na Wyspach Kanaryjskich przejdę do dnia następnego, czyli 25 Grudzień – Boże Narodzenie, które zazwyczaj w Polsce spędzam w fotelu i oglądam wszystkie możliwe programy telewizyjne z kolędami przegryzając raz po raz czekoladę, mandarynki i to co zostało w lodówce i na balkonie ( a zazwyczaj zostało sporo). Kiszę w domu, bowiem wszędzie pozamykane, zimnica, a zasada jest prosta: pierwszy dzień świąt dla rodziny, drugi dla znajomych.
Podczas tej podróży było inaczej.
Wstaliśmy rano i choć nie było tak rano, było za rano na śniadanie na hiszpański tryb życia, a lodówki w pokoju brak.
Głód wygonił nas na spacer, a tam…wszystko pozamykane – przecież są Święta 😉

Wybraliśmy się więc na poszukiwanie otwartego sklepu i po drodze…

Napotkaliśmy kozę

Osła

Psiura, którego chciałam porwać do Dublina

Wielbłąda jakiego nie widziałam nigdy przedtem – Albinosa

Postaliśmy trochę pod farmą, w nadziei, że ktoś otworzy

Popodziwialiśmy widoki

A także tutejszą roślinność 😉

I wróciliśmy do naszej stolicy, gdzie gospodarz zaczął już serwować późne śniadanie 😉
Następnego dnia wsiedliśmy do samolotu, o najpięknijeszym pasie startowym, wzdłuż plaży 😉