FoMo Fear of Missing out to zjawisko, o którym nie byłam świadoma, a dowiedziałam się o nim niedawno, w ramach stawania się minimalistką.
Jakieś 10 lat temu wyjechałam z kraju z kilkoma marzeniami:
- Zwiedzić Luwr w Paryżu
- Zwiedzić Rzym i sfotografować fontanny
- Zwiedzić Muzeum Van Gogha
Kiedy mówiłam o nich bratu w drodze na lotnisko śmiał się, że te trzy rzeczy mogę zrobić w miesiąc. Niestety zajęło mi to rok, ale potem stwierdziłam, (w myśl zasady apetyt rośnie w miarę jedzenia) że chce “więcej i więcej”.
Zamarzyło mi się więc zwiedzić wszystkie stolice Europy, ale po jakimś czasie zauważyłam, że mimo, iż architektura jest inna idea stolic w Europie wszędzie jest ta sama – głośno, brudno, szybko konsumpcyjnie, mnóstwo butików i te same “brands”. Dość szybko mnie to znudziło.
Był też moment w moim życiu, że chciałam przeczytać wszystkie książki z Encyklopedii podawane jako “klasyka literatury”, to znudziło mnie jeszcze szybciej.
Był też moment, kiedy chciałam oglądać wszystkie filmy i dopiero teraz wiem, co mój obecny mąż miał na myśli, że to strata czasu, mimo, iż oglądanie ich należy do mojej “little pleasure list“.
Media społecznościowe, a zwłaszcza facebook nasiliły ten syndrom. Ktoś wrzucił zdjęcie z wakacji w Sardynii, bach – chce jechać do Sardyni, ktoś właśnie wrócił z Cypru, bach chce na Cypr itd. aż dotarło do mnie, że:
- wcale mnie to nie uszczęśliwia, wręcz odwrotnie – frustruje
- nie jest do końca możliwe zrobić to co robi reszta świata, bo ja jestem jedna, a ich jest duuużo, dużo więcej 😉
Uświadomiłam sobie, że tu nie chodzi o ilość i, że moje doświadczenia są inne, niż ludzi, których oglądam na facebooku + fakt, że to co widzimy to tylko wycinek ich życia.
Podobnie jak z czytaniem biografii. Niegdyś inspirowałam się życiem innych ludzi do momentu, kiedy stwierdziłam, że to tylko interpretacja autora i opowiedziane życie ludzkie w jednej książce, a ponadto moim zadaniem jest skupić się na moich doświadczeniach, na moim życiu, a nie cudzym.
Jest jeszcze jedna rzecz. Każdy z nas przychodzi na ten świat “po coś” i naszym zadaniem jest “to” odkryć, a nie kopiować innych dookoła, nawet jeśli nazwiemy to inspiracją, to na dłuższą metę może stać się to frustracją.
Pamiętam zajęcia z etyki na temat osobowości, kiedy wykładowca mówił, że “osobowość” to nie wiszące na wieszaku ubrania, które wyciągamy z szafy, to coś co szyjemy na własną miarę i podobnie jest z życiem. Suma naszych doświadczeń w życiu to MY, to nasze życie, a nie cudze, a przynajmniej nie powinno być.
Coś co uszczęśliwia innych, niekoniecznie uszczęśliwy Ciebie, stąd bez sensu jest wydawać kilka tysięcy euro na wakacje na Dominikanie, bo może się okazać, że to nie jest dla Ciebie. Lepiej skupić się na swoim życiu wewnętrznym i pomyśleć co mnie uszczęśliwi.
Ktoś kto słucha muzyki klasycznej, niekoniecznie polubi rocka i odwrotnie. Coś co jest trendy w modzie, niekoniecznie pasuje do naszego typu urody itd.
W życiu chodzi o znalezienie ścieżki dla siebie, a nie wydeptanej już przez innych 😉
Po przeciwnym biegunie jest YOMO, czyli “Joy of missing out”. Polega ono na świadomym filtrowaniu informacji jakimi karmimy swój mózg.