Umówmy się, że pogoda nas rozpieszcza w tym roku w listopadzie i nie mam na co narzekać 😉 Dziś, kiedy to piszę, niebo jest niebieskie, ptaki śpiewają, zero wiatru i słońce, którego tak o tej porze mi zawsze brakuje. Ostatnio zgubił mi się jeden tydzień z dwóch powodów: po pierwsze nasze życie po wakacjach i wielkim zapale zmiany kraju ustatkowało się i tak naprawdę nie mam o czym pisać, a po drugie żyłam sytuacją na granicy. Najpierw drżąc po granicę, potem współczując ludziom, zwierzętom, potem obawiałam się wojny z Rosją i odcięcia gazu na zimę, a potem jeszcze konfliktu Rosji z Ukrainą, ale od kiedy dowiedziałam się, że Irak wysyła samoloty po ewakuację swoich ludzi jestem spokojna. Co prawda zostaje Syria i Afganistan, ale to już nie 4 tys. ludzi, których oczyma wyobraźni widziałam jak zamarzają w tym lesie, a co w naszej bańce:
- Kulinarnie nadal walczymy z haloweenową dynią, a z miejsc na kulinarnej mapie Dublina, przypomniał nam się CINNAMON w Ranelagh:
2, Książkowo to do łask wróciła seria “Charlie and Lola:
3. Ulubione zajęcie na popołudnia to malowanie z liśćmi w roli głównej:
4. Wróciły nasze ulubione sąsiadki. Niestety tylko na chwilę, by spakować rzeczy i ruszyć dalej ;-(: