Powiem tak, wygląda na to, że wrzesień ma swój schemat: najpierw z rozpoczęciem szkoły, potem z zachorowaniami. W tym roku jest podobnie. W ostatnim tygodniu rozłożyło córkę, a w ten weekend mnie i czekamy na tatusia. Jak na złość wtedy, kiedy człowiek ustawia sobie nowy grafik z zajęciami poszkolnymi wypadnie akurat choroba. Mój mąż miał rację, żeby weekendy zostawić weekendami, a nie spinać się na jakieś balety, srety i malowanie. Jesienią chcemy z takim samym powerem jak latem, ale się nie da, siłą rzeczy człowiek zwalnia. Na stoły wkraczają rozgrzewające zupy, białe schłodzone wino zamienia się na grzańca, wieczory stają się dłuższe, a dnie krótsze.
- W ostatni sobotni poranek tak bardzo się cieszyłam, że udało mi się schudnąć ciężką pracą do… brazylijskiego grilla. A było to tak: mój mąż miał urodziny i wybraliśmy się na lunch i o ile porcje kosztowały tyle, co kids menu, to wprost proporcjonalnie była ich wielkość. O ile za 3 klopsiki mogę zapłacić 7 euro, to za kilka plasterków pomidorów już nie. Pierwszy i ostatni raz, ale jak ktoś ma ochotę napić się i podjeść to jest ok:
2. Podczas naszego urodzinowego lunchu zadzwoniła do mnie psiapsióła z zaproszeniem na grilla, a że byliśmy krótko mówiąc nadal głodni, więc z butelką wina i urodzinowym ciastem wbiliśmy się na huczną imprezę, na rano dostałam jeszcze serowe bułeczki:
3. Jak dobrze mieć dobrych ludzi przy sobie, którzy zabiorą Cię na relaksujący spacer w tym czasie, kiedy dziecko w szkole:
4. Książkowo pojawiła się ulubiona pozycja “Dreams in a jar”:
5. A ponieważ jesień to pora gotowania i pieczenia w kuchni, wrzucam filmik jak podkręcić swoje kulinarne umiejętności: