Teneryfa powoli zaciera się już w niepamięć. Popełnię pewnie jeszcze kilka postów, ale gorące dnie, duszne noce, pyszne kolacje zakrapiane alkoholem, kiczowate (a dla mnie piękne) zachody słońca to już tylko wspomnienie i garstka zdjęć, które wrzucam jeszcze na instagrama, ale piszę już z Dublina.
- Aż trudno uwierzyć, że jeszcze tydzień temu wybraliśmy się do parku LORO, o którym napisałam tu
2. Wspomnieniem pozostaje też widok mojej dwulatki, która bawi się czarnym piaskiem (do którego nota bene można się przyzwyczaić) i wodą w baseniku
4. Pochowałam też stroje, by nie blokowały życia “tu i teraz”, ale może uda mi się wybrać z dzieckiem raz w tygodniu na osiedlowy basen 😉
5. Ja sama czuję się tak zmęczona, że przespałam dzisiaj pół dnia, a wszystkie komentarze na instagramie typu: jakie plany na weekend bawią mnie, bo przecież weekend jest od tego, żeby odpocząć, a przynajmniej u nas.
Ps. Od wczoraj miałam też być w Polsce. Niestety bilet przepadł, bowiem Klinika płodności prosiła mnie by być na miejscu z racji nie najlepszych wyników (może stąd to ciągłe zmęczenie)
Tymczasem przeglądam konta instagramowe, a tam jesień z ciepłym kocem, skarpetkami i herbatką zawitała już na dobre, ja dopiero dziś schowałam sandały i nie miałabym nic na przeciw zjawić się tam jeszcze, ale jak to podsumował mój mąż:
“Nie można być ciągle na wakacjach”, ale wiecie co, ja chyba mogę 😉
Ale jest jeden aspekt pozytywny: może będę częściej pisała posty z pochmurnego, jesiennego Dublina.
Miłego weekendu, a film na dziś to: