Od kiedy urodziłam dziecko jestem zupełnie inną osobą i pewnie tak czują się ludzie nawróceni, którzy myślą, że tylko ich droga jest prawidłowa i prowadzi do celu, a wszyscy inni są w błędzie. Od tego czasu staram się żyć rozważnie i uważnie, chce być świadoma każdej ulatniającej się w życiu chwili.
Zanim urodziłam dziecko próbowałam być dobrze zorganizowana i planować wszystko z góry. Uczyłam się technik zarządzania czasem i starałam się układać swoje życie codzienne w tzw. bloki czasowe. Co może wtedy pomagało mi być efektywną, ale teraz tylko mnie frustruje.
Od kiedy mam dziecko trzymam się rutyny, którą niegdyś nienawidziłam do tego stopnia, że codziennie musiałam robić coś innego. Co innego pić, co innego jeść, pójść w inne miejsce itd.
Teraz już wiem, że nasza codzienna rutyna uspokaja moją dwulatkę i daje jej przewidywalne i zarazem bezpieczne życie.
Nadal staram się rozwijać, ale już nie za wszelką cenę, mniej otaczam się ludźmi, po części z wyboru, bowiem tego wolnego czasu zostaje tak mało, a po części w drodze tzw. naturalnej selekcji. Oczywiście mogę od czasu do czasu się spotkać i spędzić miłe chwile, ale nie są to już ludzie, którzy mają wpływ na to co robię w życiu i z nim. Aktualnie liczy się moja córka, ja i mój mąż (last but not least – jak mówią, gdyby nie on nie istniałybyśmy, tak jak istniejemy. Ja pewnie dalej byłabym sfrustrowaną swoją pracą i wiekiem singielką, która próbuje spłacić kartę kredytową, bo ciągnie ją do świata, to tu, to tam. Dziś moim światem jest piaskownica, nasz wielki “event” jest wtedy kiedy Lucy zabolą nóżki od chodzenia i usiądzie na krawężniku lub skrawku trawnika by odpocząć i zjeść krakersa, którym podzieli się z okolicznym gołębiem albo kaczką, jeśli jesteśmy akurat w parku.
Moim jedynym zmartwieniem jest, czy się wyspała, czy pielucha czysta, czy najedzona i czy spędziła fajnie dzień z mamą/ z dziećmi/ na basenie/ w parku/ itd. Moje wielkie cele o podróżach, pisaniu blakną gdzieś w codzienności, która nie ukrywam sprawia mi frajdę, akiej nawet nie przypuszczałam.
Czas? Płynie tak samo, niezależnie od tego, czy się pracuje, czy nie. To iluzja, że ma się go więcej “niepracując”. Wiele matek ma do mnie pretensje, że “ja to mam dobrze, że siedzę w domu z dzieckiem” – ale ja tak wybrałam i znów uważam, że to najwłaściwsza z możliwych opcji.
Czasem mam podszepty, że mogłabym pełniej, więcej, szybciej, efektywnej, ale potem gryzę się, że przecież po to zwolniłam. Jedni śmieją, się, że wcale nie zwolniłam, inni mówią, że to tylko hormony karmiącej matki i to tylko tymczasowa akcja, a jeszcze inni twierdzą, że wyhamowałam z życiem odrobinę za szybko, że jeszcze się nie dorobiłam emerytury i jeszcze trochę mogłam pociągnąć życie zawodowe.
Kiedy przeżyłam mentalną zmianę zaczęłam pisać bloga. Wtedy chciałam być idealna i porównywałam się z innymi blogerkami, by być jak one. Dziś już wiem, że to pułapka, że one mają swoją drogę, ja mam swoją i dążenie do bycia “perfekcyjną” nie jest dla mnie i nigdy nie było – ja jestem…
Slow Mummy