Zdjęcie z: stocksnap.io
Jednym z zagadniem minimalizmu jest tzw. informacyjny detox.
To zabawne, a może nawet można to zjawisko nazwać hipokryzją, jeśli powiem, że piszę do Was właśnie z laptopa, a czytam głównie w necie, mimo, iż lubię kontakt z książką i szelest kartek, ale te momenty coraz częściej należą do rzadkości i luksusu.
Pojawiają się blogi, e-booki, podcasty, a dzisiejszy post jest o czym? O detoksie informacyjnym, tzw. OFFline? 😉
Ale przejdźmy do rzeczy zanim obudzi się dziecko. Otóż kiedy poznałam mojego męża, który jest programistą miałam życiową misję odłączyć go od tej wirtualnej rzeczywistości, tymczasem…on podłączył mnie. A o tym jak bardzo przekonuję się ostatnio, kiedy 16 miesięczna córka wyrywa mi komórkę z ręki.
I tu, uświadamiam sobie problem, że mogę se gadać, ale to ja pierwsza muszę odłożyć smartphona.
Jak narazie działamy według zasady “co z oczu, to i z serca”, czyli mój telefon ładuje się w kuchni i od czasu do czasu na niego zerkam.
Odnośnie odłączenia się to może byłabym w stanie zrobić to na jeden dzień w tygodniu, ale tydzień, miesiąc, rok – NO WAY.
A Wy? Jak sobie radzicie z informacyjnym detoksem? Macie jakiś dzień w tygodniu, kiedy nie zaglądacie do telefonów?
TV nie posiadam z wyboru i nawet mi jej nie brakuje po tak długim czasie, ale nie neta jakoś sobie nie mogę wyobrazić życia, a przecież żyłam kiedyś i to całkiem nieźle funkcjonowałam. Pierwszą komórkę dostałam na III roku studiów, by oznajmiać mamie, kiedy ma wstawić ziemniaki 😉 Co się ze mną stało? Dziś fotografuję wszystko i albo wrzucam na Instagrama, albo na Google Map.
Ps. Ostatnio odłożyłam mój telefon na kuchennym blacie i najzwyczajniej w świecie zapomniałam o nim i co się stało:Mój dzień stał się bardziej produktywny, zrobiłam więcej i intensywniej uczestniczyłam w nim, a przynajmniej przez kilka godzin to działa 😉