Ostatnie dni sierpnia rozpieszczają nas swoimi ciepłymi promieniami, a ja czerpię z nich ile mogę i…
Wybrałam się ostatnio z koleżanką nad morze do naszego ulubionego miejsca w Dun Laoighre.
Usiadłyśmy przy małym stoliczku z widokiem na park, fontanny i morze i poczułyśmy się błogo. Nasze dziewczynki spały, a my delektowałyśmy się chwilą.
Obok nas siedziały dwie panie, które przyglądały się naszym dzieciom i po chwili nawiązała się rozmowa, że właśnie patrząc na nas przypomniały sobie czasy, kiedy ich dzieci spały w wózkach 30 lat temu w tym parku, a teraz są już duże, daleko i niezależne. Mówiły żebyśmy czerpały ile się da bo ten czas nie trwa wiecznie.
Zabawne, bo ja akurat ostatnimi czasy myślałam to samo, że Lucy nie będzie mi się pozwalać całować, smyrać i gilać przez całe życie. W pewnym momencie zacznie mówić: Mamo przestań!, a w innym po prostu jej nie będzie obok mnie.
Ja myślałam o tym, że następne 19 lat ze mną opieki nad nią, a owe panie twierdziły, że dzieci z dorastają szybko i wyfruwają z gniazd. Dla nich te 20 lat to już było wspomnienie.
Zaczęłam się wtedy zastanawiać, czego tak naprawdę chcę nauczyć Lucy oprócz pływania, grania na pianinie i czerpania chwili.
Po powrocie do domu mieliśmy spotkanie ze znajomymi, którzy również mają trójkę dzieci.
– SAMODZIELNOŚĆ – padło. Tego macie nauczyć swoje pociechy. Niech wiedzą jak zrobić sobie kanapkę i kakao, a nie czekać na matkę całe życie.
A Wy? Co myślicie czego powinno się nauczyć własne dzieci? Ostatnio pisałam o wychowaniu “as simple as possible” i to chyba będzie nasze motto. Ogrom przedmiotów, możliwości jest ostatnio przerażający i ogłupiający. Jedyne wyjście widzę w prostocie, jako drodze do szczęścia, a nie chęci posiadania coraz to nowych rzeczy.
Dziś do listy dochodzi: SAMODZIELNOŚĆ!