Pamiętam jak przyjaciółka mojej mamy (a przy okazji wieloletnia nasza ex-sąsiadka z bloku) napisała mi list a w nim jej opinia na temat tego, że staramy się o dziecko. Pisała w nim, że nie powinnam mieć dzieci, że jestem stworzona do rzeczy wyższych niż pieluchy i niedospane noce. Że jako „emigrantka z emigrantem” nie mamy zbyt świetlanej przyszłości dla tego dziecka itd.
Na list już odpowiadam, tyle, że w obszerniejszym gronie. Fakt, że stałam się rodzicem:
- motywuje mnie do działania na wielu płaszczyznach,
- pomaga mi przetrwać nieprzespane noce i niedospane poranki
- pieluchy nie stanowią dla mnie takiego problemu jak myślałam wcześniej
Przypomina mi się przypowiastka na temat profesora, który pewnego dnia przyniósł dzban i kamienie i zacząwszy wypełniać dzban kamieniami pytał studentów:
– Czy dzban jest już pełen?
Większość z audytiorium odpowiedziała, że tak, więc wyjął spod biurka żwir i znów zaczął wypełniać dzban.
– Czy teraz jest pełen?
I znów padały odpowiedzi, teraz to już jest pełen. Profesor znów wyciągnął piasek i zaczął wypełniać nim dzban.
– A teraz?
„Pełen”, padała odpowiedź, po czym zalewał go szklanką wody i czekał aż wsiąknie, tym razem pytając:
– Czego uczy nas to doświadczenie?
Studenci odpowiadali, że zawsze znajdzie się miejsce. Profesor poprawił uczniów:
– Nie. Tego, że kamienie muszą iść pierwsze.
Do roli rodzica nikt nie jest gotowy. Stajemy się nimi z dnia na dzień, opiekując się dzieckiem/dziećmi.
A kiedy odnalazłam się w tej roli?
- Chyba wtedy, kiedy pogodziłam się z faktem, że skupiam się na domu i rodzinie, bo kariery w pracy to ja już i tak nie zrobię.
- Nie wracam na etat, bo to strata życia i czasu.
- I przestałam śledzić na fejsbooku swoje koleżanki, które podróżowały co rusz gdzie indziej, a ja tylko myślałam,że „też tak chce”. Chwila, chwila ja też tak robiłam i też byłam na tym etapie w życiu, też dużo jeździłam i żadna z tych podróży nie dała mi tego, co daje mi BYCIE MATKĄ każdego dnia.