Z emigracją wiąże się zagadnienie akulturacji, czyli procesu wdrażania w nową kulturę, często nazywane też „szokiem kulturowym”, który – jak podają źródła – objawia się przemęczeniem, problemami ze zdrowiem, a także depresją czy stanami lękowymi i wiąże się z trwałymi zmianami osobowości, mentalności i sposobu postępowania. Jest on długi i podczas jego trwania przez pierwsze sześć, osiem, dziesięć czy dwanaście miesięcy jednostka delektuje się tym co nowe: miejscem, ludźmi, nową aktywnością.
Dopiero potem zaczyna się żmudne wdrażanie w kulturę, kiedy istotną rolę odgrywa język, ale także osobowość i cechy takie jak np. otwartość, odporność na stres, wiek, a także wiedza o danym kraju oraz bagaż doświadczeń zgromadzony podczas wcześniej odbytych podróży.
Początkowo nie miałam zamiaru utożsamiać się z fast foodami i dresami, ale już po roku było mi łatwiej zjeść lunch outside niż sterczeć nad garami. Mogłabym to rozpatrywać w kategoriach oszczędności, ale… tu liczy się coś innego: czas i energia. Początkowo opierałam się wszystkiemu, kultywując konserwatyzm, dziś płynę z prądem i jest mi łatwiej, nie jestem już tylko Polką, ale… emigrantką, człowiekiem bez korzeni i sama nie wiem, jak się mam z tym czuć.
Co nas tu sprowadza? Ciekawość, chęć sprawdzenia się, zdobycia nowych doświadczeń czy eksploracja nowych przestrzeni? a może pieniądze i poczucie swobody, wolności, poszukiwanie niezależności i samodzielności, może sama chęć przeżycia przygody i skosztowania innego świata? wyjeżdżamy „przed czymś”, czy „po coś”? a może jest to po prostu aktualnie modne, wyjechać za granicę tak jak wszyscy. tylko pytanie brzmi: co dalej? Poza granicami kraju jest nas około 2 miliony.
Zawsze się pamięta pierwszy dzień, pierwszy raz, nowy dom, kraj czy wakacje. Samo załatwienie formalności, takich jak tłumaczenie kwalifikacji, referencji od pracodawców, zajęło zaledwie tydzień. Po nim znalazłam się już tutaj i wtedy pozostało pytanie: co teraz? Przyjechałam do koleżanki z roku, przyszywanej kuzynki bratowej, tak że… daleka relacja, tym bardziej, że kuzynkę zobaczyłam po raz pierwszy, nie mówiąc już o jej koleżance, która potrzebowała kogoś do dzielenia się kosztami pokoju. Znalazła jakiś przytulny pokoik na peryferiach i szukała współlokatorki. Może jej łatwiej byłoby znaleźć kogoś z Dublina, ale to akurat przyspieszyło mój przyjazd, a właściwie decyzję o nim. Parę e-maili typu: „Co wam przywieźć?”, „Jak Cię rozpoznam?” i… wylądowałam na obcej ziemi. odebrała mnie dziewczyna widząca mnie po raz pierwszy w życiu i zawiozła do swojej koleżanki, która tym bardziej mnie nie znała. Po długiej trasie piętrowym żółto-niebieskim busem zatargałyśmy te walizy do miejsca, w którym miałam zostać lub nie. – albo sobie przypadniemy do gustu, albo nie. Jeśli nie, musisz sobie radzić sama! – padło pierwszego wieczoru, ale jak mogłyśmy sobie nie przypaść do gustu; kobieta z kobietą, Polka z Polką, psycholog na dziekance ze świeżo upieczonym filozofem. ta, co lubi gotować i ta, co lubi jeść. idealna kombinacja w każdej konfiguracji. Z czasem dołączył jej były chłopak i tak mieszkaliśmy sobie we czwórkę, bo… głową rodziny była właścicielka latyfundium, tzw. landlady, potocznie „landlordka”, czyli po naszemu: gospodyni, właścicielka domu. Była nią wówczas 27-letnia irlandka, nauczycielka, która właśnie spełniła swoje marzenie i kupiła dom. Pochodziła z wielodzietnej rodziny, jak zresztą większość irlandczyków, i była przemiła, schludna, co tutaj rzadko się zdarza. Jej pokój wyglądał jak z bajki, wszystko w różach, pluszach, welurach, cieplutkie i milusie. nasz pokój przy jej wyglądał jak namiot, w którym wszystko musi być pod ręką. Żyłyśmy sobie w zgodzie do czasu, kiedy nasza „landlordka” oznajmiła nam, że jej rodzina z Ameryki dostała pracę w okolicy i musimy sobie znaleźć coś innego. Moja współlokatorka była wściekła i nie uwierzyła w to wytłumaczenie. twierdziła, że ceny wynajmu poszły w górę, a ona nie ma odwagi nam tego powiedzieć, że z pewnością chce podwyższyć czynsz i wziąć nowych lokatorów. Mój ówczesny mężczyzna, także Irlandczyk, był zbulwersowany całą tą sytuacją, a ja przyjęłam to z godnością, ale i z pełnymi portkami i ponownym pytaniem: co teraz? to był mój pierwszy dylemat na obczyźnie: gdzie mieszkać i z kim? Dziś już wiem, że nie ma to najmniejszego znaczenia, schemat jest podobny, po prostu wchodzisz na stronkę daft.ie wyszukujesz pokój, mieszkanie, dom. Umawiasz się na spotkanie, płacisz depozyt i wprowadzasz się na rok do mieszkania, pokoju, domu, na jaki cię stać, ale wtedy poczułam powiew bezdomności lub porażki powrotu. (aktualnie w 2016 sprawa jest bardziej skomplikowana, bo na jedno mieszkanie może przyjść 20 chętnych i tu zaczyna się selekcja)
Na szczęście miałam pracę, a i język kiełkował, więc przetrwałam pierwszy mieszkaniowy kryzys. Byłam tylko zdziwiona, że mój facet nie wyszedł z żadnym konstruktywnym rozwiązaniem, a jedynie się bulwersował.
Książkę można nabyć na:
http://www.poczytajka.pl/product-pol-241-Natalia-Olszowa-ABC-emigrantki.html
Świetnie piszesz 🙂 Poruszająca historia, sama jestem z facetem, który mieszka i pracuje w Anglii. Na wakacje pojechałam do niego i pierwszy miesiąc był dla mnie ciężkim przeżyciem. Ludzie w Polsce mają takie zdanie o emigrantach o jemu się powodzi, stać go. Może i go stać, ale to ile to kosztuje wyrzeczeń, o tym już nikt nie myśli. Pozdrawiam
Emigracja nie zawsze jest kolorowa jak wiele osób to sobie wyobraża. 🙂 Bardzo fajny tekst, ciekawie napisane i jestem ciekawa co było dalej. 🙂
Powodzenia 😉
Gratuluję książki i życzę powodzenia 🙂 Ciekawa jestem co dalej 🙂
Jedziemy na tym samym wózku! Powodzenia 🙂
Bardzo interesujący wpis 🙂 Nie wiedziałam o wielu z tych rzeczy
Mój brat z rodziną mieszka w Szkocji. On odnalazł się tam dobrze, ona – mimo ładnych paru lat, nadal nie czuje się u siebie. Życzę ci wszystkiego najlepszego.
Bardzo Wam wszystkim dziękuję za budujące komentarze i mimo, iż z jednej strony wydanie książki jest sukcesem, to z drugiej jest to moja pierwsza porażka, bowiem obawiam się, że muszę zerwać kontakt z Wydawcą (dostałam tylko egz. autorskie, wciąż nie widzę reszty ;-() i wydać e-booka na Amazonie.
Książkę napisałam w latach 2005-2010, także dużo rzeczy się od tego czasu zmieniło, ale jak pisze Iwona, mimo ładnych 11 lat nadal nie czuję się u siebie i pewnie nigdy nie będę. Ciekawi mnie jak będzie w moją córką, która się tu urodziła??
Jeszcze raz Wam dziękuję za wsparcie!
Jest i wydruk do nabycia na Poczytajce:
http://www.poczytajka.pl/product-pol-241-Natalia-Olszowa-ABC-emigrantki.html
Nie wiedziałam, że szok kulturowy może mieć takie zdrowotne konsekwencje ?
Ja też nie, dopóki nie zaczęłam rozgrzebywać tematu.
Wciągająca historia:) Gratuluję książki:) To jest na prawdę coś:)
Wielkie dzięki! 😉