Zdjęcie: Marta Wincenty-Cichy
Jakoś ostatnio po filmie “Bridget Jones baby” naszła mnie refleksja, że bycie w związku, a zakładanie rodziny to dwie różne sprawy i albo będąc z związku przejdzie się do tej drugiej, albo się nigdy nie przejdzie, albo…przejdzie się od razu do tzw. rodziny 😉
Jakoś nigdy przedtem nie chciałam mieć dzieci. Kiedy w podstawówce pytałam się koleżanek, co chciałyby mieć/zdobyć/osiągnąć w życiu często słyszałam:
– Dobrego męża i dzieci.
W szkole średniej pytałam o to samo i dostawałam tę samą odpowiedź. Martwiłam się, że jest coś ze mną nie tak, skoro ja chcę podróżować, zwiedzać świat i poznawać różne kultury. Pewnego razu zaakceptowałam fakt, że nie wszyscy muszą chcieć tego samego i…był spokój przez kilka lat.
Żyłam sobie swoim życiem. Skończyłam studia, wyjechałam z Polski i starałam się stanąć o własnych siłach. A mężczyźni? początkowo nie postrzegałam ich jako samców. Zwłaszcza, że kończyłam humanistyczny kierunek, to były koleżanki o odmiennej anatomii, jak i ja sama nie lubiłam być postrzegana w kategoriach tzw. płci ”kobieta”.
Życie układało mi całkiem nieźle, raz na wozie, raz pod wozem, ale zawsze jakoś do przodu. W wieku dwudziestu lat obiecałam sobie być singlem do 30tki. Koleżanki mojej mamy parskały śmiechem kiedy to słyszały i tylko podsumowywały:
– A co zrobisz jak się zakochasz?
– Nie zakocham się. – odpowiadałam.
Nie dość, że się zakochałam i zgłupiałam, to jeszcze kilkakrotnie złamano mi serce i to był jeden w argumentów, by trzymać się planu, ale w moim życiu nastąpił nieprzewidywalny zawrót akcji i…zmiana decyzji odnośnie posiadania dzieci.
Ps. Tworzy mi się cała seria pt. “Z pamiętnika niemłodej mamy” 😉